MERYL STREEP -Polska strona dla wszystkich fanów najwspanialszej aktorki na świecie
  Meryl Streep: Wszystko to, czego nie znosimy w kobietach
 
Moja bohaterka jest zawistna, zakompleksiona, maniakalnie przywiązana do tradycji, opryskliwa i zrzędliwa - wszystko to, czego nie znosimy w kobietach - mówi Meryl Streep o roli w filmie "Wątpliwość" Paweł T. Felis: To prawda, że kiedy na plan nowego filmu przychodzi Meryl Streep, cała ekipa jest przerażona? Meryl Streep: Tak mówią? No dobrze, może pierwszego dnia jest ciężko, bo wszyscy się obwąchujemy. Ale już dzień później zapominam swojej kwestii, źle ustawiam się do kamery i czar pryska. To ma być Meryl Streep? Jak już okaże się, że jestem człowiekiem, zaczyna się praca. "Jedna z najlepszych aktorek świata" - piszą jedni. "Najlepsza" - twierdzą drudzy. To daje luksus czy uwiera? - Upadek z wysokiego konia bardziej boli. Ale to, co o mnie piszą, nie ma wpływu na moje życie. Nawet zawodowe. Jak wszyscy aktorzy żyję w ciągłej niepewności. Zeszły rok był świetny, ale co przyniesie następny? Jak tysiące innych czekam na dobre scenariusze. Nie prowadzę życia gwiazdy - nie bawi mnie to. Ale kiedy pojawiam się na planie, muszę stać się w pewnym sensie egoistką. Nie uchronię całego filmu, ale mogę obronić swoją rolę. Za wszelką cenę. Reżyseruje pani sama siebie? - Tak, a o współpracy z reżyserem mówimy tylko dlatego, że to ładnie wygląda w gazetach (śmiech). Nie bała się pani, że "Wątpliwość" będzie przypominać sfilmowany teatr? - To nie byłoby złe! Baliśmy się raczej, że film zostanie odebrany jako przegadana historia o religii. A przecież nie chodzi tu ani o Kościół katolicki, ani o skandale związane z seksualnymi nadużyciami księży. Najważniejsze jest zderzenie dwóch osobowości i dwóch modeli życia? - Powiedziałabym raczej, że gra z widzem. Pierwszy z bohaterów to mężczyzna, którego od początku lubimy i rozumiemy - ojciec Flynn jest miły, współczujący, dowcipny, nowoczesny. Uosabia postęp, należy do przyszłości. Z drugiej strony siostra Aloysius, która od pierwszych scen budzi niechęć. Zawistna, zakompleksiona, maniakalnie przywiązana do tradycji, opryskliwa i zrzędliwa - wszystko to, czego nie znosimy w kobietach. A jeśli to ona ma rację, a on rzeczywiście zrobił coś, delikatnie mówiąc, niewłaściwego? Fascynujący dylemat. Widz sam staje się uczestnikiem tego śledztwa. I wątpi - również w intencje siostry Aloysius, która rzekome seksualne nadużycia księdza tropi z zastanawiającą zawziętością. - Myślałam o niej więcej niż sam John Patrick Shanley! I żeby emocjonalnie wytłumaczyć sobie jej hardość w tropieniu prawdy, wymyśliłam jej wcześniejsze życie. Dlaczego akurat tego rodzaju przestępstwo Aloysius wyczuwa pierwsza? Skąd wiedziała? Musi być w niej jakaś rana. Coś więcej niż śmierć męża. Coś, o czym może nawet nie powiedziała swojemu spowiednikowi. Zawsze muszę wiedzieć więcej, niż napisano w scenariuszu. To jak jedzenie dla aktora - potrzebujesz materiału, substancji, żeby ulepić coś nowego i wejść z marszu w konkretną scenę. "Smok jest głodny" - mówi o Aloysius ojciec Flynn. - Bo zachowuje się jak smok, który próbuje chronić, ale czasem gryzie. Aloysius nie jest zakonnicą z dowcipu. Poznałam kilka sióstr miłosierdzia, które mają 70, 80 lat - na jednej z nich Patrick wzorował postać filmowej siostry James. Ich świat jest prosty, poukładany, ale też zadziwiająco wyzwolony, niemal liberalny. W jednym jestem do nich podobna - uwielbiam codzienne rytuały. Wszystkie te dni, w których mój czas zaplanowany jest co do minuty. Gdy kończę zdjęcia, bywam chaotyczna. Na szczęście nie dopuszczam dziennikarzy do mojej rodziny, więc w wywiadach mogę odgrywać rolę wzorowej matki i żony. Czy odkryła pani w "Wątpliwości" coś, co sama pamięta pani z tamtego czasu? - Oczywiście. W 1964 roku miałam trzynaście lat, byłam w wieku filmowych uczniów. Nie chodziłam do katolickiej szkoły, ale mieszkałam w bardzo katolickim mieście. Moi rówieśnicy byli w większości dziećmi włoskich emigrantów - ich ojcowie pracowali jako kamieniarze dla bogatych Amerykanów z New Jersey. Razem z przyjaciółmi chodziliśmy często na msze. Uwielbiałam je, naprawdę. Dźwięki dzwonów, aura tajemnicy - nikt z nas niczego po łacinie oczywiście nie rozumiał. A potem msze zaczęto odprawiać po angielsku, więc przestaliśmy chodzić do kościoła - to była nasza forma strajku wobec kościelnych reform (śmiech). Gitary, proste melodie, zwyczajny język: wszystko stało się banalne. Wiatr, który tak silnie wieje w filmie, oznacza też zmiany w relacjach między kobietami i mężczyznami, którzy w latach 60. nie potrafią nawet zrobić śniadania. - Siostra Alojzyna jest dyrektorką szkoły, ma władzę, ale zawsze ma nad sobą przełożonego mężczyznę. Nie chodzi oczywiście o hierarchię w Kościele. Pod koniec lat 60. kończyłam szkołę średnią i pamiętam, jaką przyszłość mi wróżono. Może będę nauczycielką? Może fryzjerką? Ale na pewno powinnam szybko wyjść za mąż i darować sobie prawo, bo to nie dla kobiet. Dziś nawet moim córkom trudno w to uwierzyć - w Ameryce ponad połowa studentów to kobiety. Zresztą nawet w Stanach jeszcze na początku lat 80. nie było w przemyśle filmowym kobiet na znaczących stanowiskach. Dziś są, jak Donna Langley z Universalu, ale i tak w projekt "Mamma Mia" nikt nie wierzył, bo stały za nim kobiety. Może potrzebny był szok, jakim było wybranie Baracka Obamy? Popiera go 70 proc. Amerykanów - więcej, niż na niego głosowało. Czuje się w powietrzu tę nadzieję, że dotrzemy do miejsca, w którym powinniśmy być już dawno. Może najbardziej czują ją kobiety. Ma pani swoją strategię, gdy pojawiają się aktorskie wątpliwości? - Wielu aktorów nie lubi codziennych zdjęć, bo to fizyczna męczarnia. A dla mnie to jeden z nielicznych momentów, kiedy czuję, że coś zrobiłam. Na co dzień często towarzyszy mi poczucie absurdu - rzucasz coś w powietrze, ale gdzie to jest? Co się z tym dzieje? Nie możesz tego dotknąć, zobaczyć. Zostają filmy. - Czasem skaczę po telewizyjnych kanałach i krzyczę: "O Boże, to jeden z tych filmów!". Kiedyś lubiłam wracać do przeszłości. Dziś na widok starego filmu wybucham śmiechem - jakby tam, na ekranie, poruszała się inna osoba. Tak wiele się zmieniło? - O, tak! Jestem ładniejsza (śmiech). Nie szarpię się już ze sobą, nie zastanawiam się co dwa dni, czy nadaję się do tego zawodu. Chociaż mój mąż pewnie by zaprzeczył A technika? - Dzięki Bogu w ogóle nie muszę już o tym myśleć. Mam wrażenie, jakbym przez wszystkie te lata wkładała kolejne ubrania do wielkiej szafy. Łatwo jest wyciągnąć z niej coś sprawdzonego - każdy aktor ma w zanadrzu parę sztuczek. Ale chodzi o to, żeby o tej szafie zapomnieć. Wejść w rolę, jakby to ubranie trzeba było uszyć od nowa. I mocno się przy tym napocić. To dlatego lubi pani mozolne ćwiczenia przed zdjęciami - choćby lekcje gry na skrzypcach przed "Koncertem na 50 serc" czy sportowe zajęcia przed "Dziką rzeką"? - Lubię mieć poczucie, że nauczyłam się czegoś nowego. Ale nie przesadzajmy: nie zostałam w kilka tygodni skrzypaczką ani sportowcem, nie nauczyłam się mówić po polsku W "Wyborze Zofii" mówi pani trochę po polsku. - Zawsze boję się, że po latach jakiś Polak powie, że Oscar za ten film w ogóle się tej pani nie należał, bo ona fatalnie mówiła po polsku. Z Hanną, moją nauczycielką, robiłam, co mogłam. Ale te "sz", "cz", "dż" są po prostu nie do wymówienia. Po czternastu nominacjach do Oscara ta nagroda ma jeszcze dla pani znaczenie? - Nagród jest za dużo. Oczywiście Oscary należą do niewielu, które się liczą. Najważniejsza jest sama nominacja, bo o tym decydują aktorzy. Ale potem głosują wszyscy i wynik zależy na przykład od tego, jaką kampanię promocyjną urządzi wytwórnia. Nie liczy więc pani w niedzielę na trzecią statuetkę? - Piszą ciągle: dostała najwięcej nominacji w historii. Czemu nie piszą, że straciła więcej szans na Oscara niż jakikolwiek aktor? (śmiech) Ostatnią nagrodę dostałam 25 lat temu, przywykłam więc, że po słowach "and the winner is" padają różne nazwiska, tylko nie moje. A mówiąc serio: buntuję się wobec tego szaleństwa, bo kino sprowadza się do poziomu wyścigów konnych. Tę panią oceniamy na 5,6 punktu, a tę na 5,7. Następnego dnia zapytają mnie po raz kolejny: "Jak to jest znowu przegrać?". A ja nie startuję w konkursie. Tę rolę już zagrałam i nagroda jej nie zmieni. Powiedziała pani niedawno: przeraża mnie myśl, że mogłabym mieć znowu 20 lat i zaczynać wszystko od początku. - Bo to zupełnie inny świat, inne kino, inny przemysł. Wytwórnie doszły do wniosku, że nie trzeba montować filmu przez pięć miesięcy. Można robić to na gorąco, podczas zdjęć. Zmienia się i spłaszcza myślenie o kinie. Nie ma już romantyzmu, nie ma tego oddechu, dzięki któremu robienie filmów przypominało kiedyś pisanie powieści. "Wątpliwość" kręciliśmy przez 12 tygodni - w latach 70. takie filmy robiło się cztery miesiące. Rozczarowanie? - Nie, bo ja już kina zasmakowałam. Kiedy Bette Davis grała we "Wszystko o Ewie", miała 42 lata. Ja mam 59 i jestem szczęśliwa - aktorki w moim wieku kiedyś takich możliwości nie miały. Może nie spełnię już marzenia i nie będę zawodowo śpiewać, ale jakoś sobie to wynagrodzę. Może przy "Mamma Mia 2"? Kilka wątpliwości Wątpliwości - wbrew tytułowi - jest w filmie kilka. Czy sympatyczny, postępowy ojciec Flynn (Philip Seymour Hoffman) rzeczywiście podał czarnoskóremu nastolatkowi wino i wykorzystał go seksualnie? Czy siostra Aloysius (Meryl Streep) jest tylko nadmiernie podejrzliwa, bo księdza - swojego przełożonego - nie lubi? Dlaczego matka chłopca gotowa jest po cichu zgodzić się na "nieodpowiednią" relację syna? "Napisałem tę sztukę w 2003 roku, w czasie inwazji na Irak" - mówił mi John Patrick Shanley, autor dramatu "Wątpliwość", który otrzymał za niego Pulitzera i postanowił sam przenieść go na ekran. "Kolejne osoby, które niewzruszonym, pewnym głosem mówiły o tym, jak potrzebna jest wojna, przypominały mi Spartan: tam rację miał ten, kto krzyczał najgłośniej". "Wątpliwość" (wystawiona również w warszawskim Teatrze Polonia przez Piotra Cieplaka) ma więc z pozoru jasny przekaz: pewność jest zgubna. Śledztwo siostry Aloysius, która opiera się na mglistych poszlakach i własnej intuicji, do żadnej konkluzji nie prowadzi. Genialnie zagranych, słownych pojedynków Hoffmana i Streep nie da się jednak sprowadzić do prostego pytania: uwiódł chłopca czy nie? Shanley zrobił film ostentacyjnie kameralny, niemal teatralny, jakby chciał podkreślić, że wszystko jest tylko kostiumem: prowadzona przez Alojzynę katolicka szkoła na Bronksie, mszalne szaty księdza i ministrantów, padające nie tylko z ołtarza wielkie słowa o grzechu i winie. Nie przypadkiem jednak rzecz dzieje się w roku 1964, rok po śmierci Kennedy'ego, w czasie wojny w Wietnamie - błyskotliwie rozpisana fabuła przypomina szachownicę, po której chaotycznie poruszają się bohaterowie, coraz bardziej świadomi, że świat wypadł z kolein. W jednej ze scen ojciec Flynn razem z innymi księżmi świetnie bawi się przy kolacji, rechocząc z dowcipów o otyłych parafiankach. W tym samym czasie Aloysius z innymi siostrami siedzi przy stole w całkowitej ciszy, jak w średniowiecznym klasztorze: nie można nawet wypluć kości z kotleta. Nowe (można słodzić herbatę, żartować z uczniami o dziewczynach i pisać długopisem) zderza się ze starym (nastolatek musi się bać, a zdjęcie papieża - byle jakiego - służy tylko temu, by w jego odbiciu kontrolować klasę). Ale czy na pewno nowe to ojciec Flynn, a stare - siostra Aloysius? Ich pojedynki, których elementem są często niepozorne gesty (gdy ksiądz wchodzi do gabinetu dyrektorki, od razy siada na jej krześle), to także starcie dwóch sił: męskiej i kobiecej. Ta pierwsza - niby nowoczesna - chce bronić odwiecznej władzy ("tu mężczyźni wszystkim kierują"), ta druga nieco na oślep próbuje obowiązującą hierarchię podważyć. W szkole pojawia się pierwszy czarnoskóry uczeń, prawdopodobnie pierwszy homoseksualista i pierwsze radio tranzystorowe, od którego uzależni się sama Aloysius. Jednak i ksiądz, i zakonnica okażą się bezradni, bo na to, co nieoczywiste, zareagować nie potrafią. "Wątpliwość", reż. John Patrick Shanley, USA 2008, dystr. Forum Film
Link do artykułu
 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 8 odwiedzającytutaj! Moderatorka Ania (anialek36) sierpień 2009 rok.  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja