MERYL STREEP -Polska strona dla wszystkich fanów najwspanialszej aktorki na świecie
  Recenzje filmowe
 
 


"Julia&Julia"

Gazeta.pl Film

USA 2009. Reż. Nora Ephron. Aktorzy: Meryl Streep, Amy Adams, Stanley Tucci, Chris Messina

Uroczy film, z kapitalną rolą Meryl Streep: reżyserka Nora Ephron ("Bezsenność w Seattle") nic lepszego dotąd nie nakręciła. Mamy tu przeplatające się ze sobą, choć oddalone w czasie, historie dwóch kobiet, dla których gotowanie stało się ważnym, decydującym o dalszym losie elementem życia. Pierwszą jest legendarna Julia Child (Streep), autorka słynnej książki wprowadzającej francuską kuchnię na amerykańskie stoły i pionierka telewizyjnych programów kulinarnych. Jednak w 1949 roku, gdy zaczyna się film, Julia jest jeszcze tylko żoną dyplomaty Paula (Tucci), z którym przybywa na placówkę do Paryża. Nie chcąc dalej pracować jako urzędniczka ani kontentować się statusem pani dyplomatowej, zaczyna szukać pomysłu na siebie, aż w końcu zapisuje się na kurs gotowania dla przyszłych szefów kuchni. Po jego ukończeniu (nie bez trudności - musi przezwyciężyć typowo francuskie uprzedzenia) zaczyna z dwoma znajomymi paniami pisać ww. książkę, która zmieniła kulinarne oblicze Ameryki. Drugą bohaterką jest Julie (Adams), niespełniona pisarka, która pracuje jako szeregowa urzędniczka w nowojorskim biurze, mieszkając ze swoim mężem (Messina) w hałaśliwym, nieprzytulnym mieszkaniu na Queensie. Jej zajęcie jest nudne, często dołujące (jest rok 2002, a więc zaraz po zamachu na WTC), koleżanki robią kariery etc; sfrustrowana Julie zaczyna więc prowadzić blog, w którym opisuje swoje doświadczenia kulinarne. Mają one charakter zobowiązania: Julie podejmuje się w ciągu 365 dni przyrządzić 564 potrawy wg przepisów z dzieła swojej słynnej imienniczki.

Ta szybko biegnąca, lekka jak południowy wietrzyk i bardzo wdzięczna komedia w sensie fabularnym jest bardzo skromna. Nic wielkiego ani dramatycznego się tu nie dzieje: Julia nie może uporać się z ogromem materiału (swoje opus magnum pisała 8 lat!), a potem z tradycjonalizmem wydawców; Paul ma w tym czasie kłopoty w pracy (maccartyzm!); blogu Julie początkowo nikt nie czyta oprócz jej matki, a mąż czasem okaże zniecierpliwienie z powodu jej ciągłego przesiadywania w kuchni. Ot i tyle. A jednak "Julie..." ogląda się świetnie, bez chwili znużenia.

Wielka w tym zasługa Meryl Streep, która gra tu fantastycznie, po prostu niewiarygodnie. Aktorka wydaje się tu wyższa od siebie o 20 cm, wygląda jak ekstrawagancka dama z Południa będąca ciągle na lekkim cyku i słodko szczebiocąca, a zarazem mądra i pełna godności. Do gry Amy Adams trudno się o cokolwiek przyczepić, ale jednak w zestawieniu z taką mistrzynią nie ma żadnych szans. No i jej historia jest znacznie mniej ciekawa, na skromniejszą skalę obliczona.

"Julie i Julia" - choć nieco przez to nierówny - to jeden z nielicznych filmów, które bez wielkiego wysiłku i nachalnego optymizmu - poprawiają widzowi nastrój. Jest w nim autentyczna i zaraźliwa radość - tworzenia, gotowania, wyzwolenia. Miło jest też oglądać wreszcie na ekranie ludzi, którzy się kochają, a nie męczą ze sobą. Na jesienne zgryzoty jak znalazł.


"Życie Warszawy"


USA 2009, reż. Nora Ephron, wyk. Meryl Streep, Amy Adams, Stanley Tucci, Chris Messina, kina: Cinema City: Arkadia, Bemowo, Galeria Mokotów, Janki, Promenada, Sadyba, Multikino: Ursynów, Złote Tarasy, Silver Screen: Puławska, Targówek, Wola Park, Atlantic

Meryl Streep stworzyła w „Julie i Julii” kolejną znakomitą komediową kreację.
 
Jedna rozważna, konsekwentna i perfekcyjna w każdym calu. Druga romantyczna, emocjonalna i spontaniczna. Łączą je miłość do gotowania, słabość do masła i mężowie o boskiej cierpliwości (ale trzeba przyznać, że dla pysznego jedzenia można znieść wiele). Julia Child (Meryl Streep) była wybitną kucharką i
osobowością telewizyjną, Julie Powell (Amy Adams) to młoda kobieta, autorka blogu, na podstawie którego pierwszy raz w historii kina zrealizowano
Obraz Nory Ephron opowiada o kobietach tylko z pozoru zwyczajnych. Poświęcenie się sztuce kulinarnej zamieniło je w istoty niezwykłe – domowe boginie rozpieszczające najbliższych wykwintnymi frykasami. Film powstał na podstawie doświadczeń Julie. W blogu opisywała swoje zmagania z przepisami zawartymi w amerykańskiej kultowej książce kucharskiej Julii Child „Mastering the Art of French Cooking”. Postawiła przed sobą nie lada wyzwanie – w ciągu roku zrealizować 524 przepisy.
Było trudno – receptury Julii nie były łatwe do przyrządzenia. Child opanowała je na specjalistycznych kursach gotowania dla szefów kuchni we Francji u schyłku lat 40. Julie przeżyła chwile załamań podczas realizacji swego kulinarnego projektu – gdy auszpik z nóżek wołowych ześlizgnął się z naczynia do zlewu, boeuf bourguignon się przypalił albo mąż wyniósł się na chwilę z domu, nie mogąc znieść, że został zepchnięty na margines przez drób nadziewany wątróbką oraz tarty.
W „Julie i Julii” dwa plany czasowe ustawicznie się przeplatają. Towarzyszymy Child w jej odkrywaniu wyrafinowanych smaków francuskiej kuchni i problemach ze znalezieniem wydawcy dla jej pierwszej książki, potem obserwujemy zmagania Powell, by doprowadzić swój pomysł do końca.
Tę nieco tylko nużącą układankę ubarwia fantastyczne aktorstwo wielkiej Meryl Streep, wdzięk i talent Amy Adams, dowcip wielu scen i ekranowe potrawy, na widok których cieknie ślinka.
Trochę szkoda, że mężowie bohaterek są tak nieskończenie doskonali – kilka rys na ich spiżowych sylwetkach dodałoby temu filmowi ostrzejszego smaku.

rp.pl

Aktorstwo w wielu smakach
Barbara Hollender 08-10-2009, ostatnia aktualizacja 08-10-2009 23:42
W „Julie i Julii” Meryl Streep gra kobietę, która nauczyła Amerykę gotować. Zdobywczyni dwóch Oscarów oraz 13 nominacji znów tworzy wielką kreację
„Julie i Julia” (2009)
źródło: AFP
„Julie i Julia” (2009)
„Mamma mia!”  (2008)
źródło: AFP
„Mamma mia!” (2008)
„To, co najważniejsze” (1998)
źródło: AFP
„To, co najważniejsze” (1998)
 
Julia Child była pierwszą Amerykanką, która studiowała w słynnej paryskiej szkole kucharskiej Cordon Bleu. Wydała potem książkę „Mastering the Art Of French Cooking”. Potem została telewizyjną gwiazdą kulinarną. Mogła stać się bohaterką filmów jako agentka CIA. Urodziła się w 1912 roku w zamożnej rodzinie, jej ojciec był wiceprezesem wielkiej firmy Boswell. W jej kręgach kobieta albo wychodziła dobrze za mąż, albo zostawała nauczycielką lub sekretarką.
Julia miała 188 cm wzrostu, co wtedy nie sprzyjało romansom. Wybrała więc tę drugą drogę. Pojechała do Nowego Jorku, gdzie pracowała w firmie produkującej meble. A w 1941 roku, po ataku na Pearl Habor, zgłosiła się do armii. Nie przyjęli jej, ale dostała się do nowo powstającej agencji Office of Strategic Services, która po wojnie przekształciła się w CIA. W 1944 roku została wysłana z misją do Chin. Tam poznała Paula Childa. Miała 34 lata i jej życie zaczęło się od nowa.
Jako pani Child trafiła z mężem do Paryża. W filmie „Julie i Julia” jest scena, w której Paul szuka dla niej prezentu. „Co pana żona lubi najbardziej?” – pyta ekspedientka. „Jeść” – odpowiada Child. Potem okazało się, że również gotować.
Absolwentka Cordon Bleu odegrała pewną rolę w amerykańskiej kulturze codziennej. Po powrocie do Stanów namawiała panie domu do porzucenia puszek i mrożonek oraz do bardziej wykwintnych posiłków. Czy zdrowych – to już inna sprawa.
– Mam wrażenie, że jedząc codziennie według przepisów Julii, trzeba by mieć dwie wątroby – mówi Meryl Streep, która gra Julię w filmie Nory Ephron.
Ephron oparła scenariusz na pamiętnikach Julii Child „My Life in France” i Julii Powell „Julie and Julia”, która – nie czując się w życiu spełniona – wymyśliła sobie, że przez rok będzie gotować na podstawie 524 przepisów Child, a następnie opisywać swoje doświadczenia w blogu. Francuski wątek Child toczy się we Francji w latach 50., wątek Powell w Nowym Jorku 50 lat później. Bohaterki są całkowicie różne, rzeczywistość, która je otacza, także. Łączy obie kobiety pasja. A także to, że obie zdobyły sławę i pieniądze, gotując i pisząc o tym.
W „Julie i Julii” historie Child i Powell przeplatają się ze sobą. Reżyserka Nora Ephron opowiada o szukaniu miejsca w życiu. Niestety, z minuty na minutę film staje się coraz bardziej nudny. Jedynym jego atutem pozostaje kreacja Meryl Streep.
Gdy Ephron wspomniała aktorce o scenariuszu „Julie i Julii”, usłyszała tylko w odpowiedzi: „Bon appetit!”. Tak żegnała się Julia z widzami swoich programów. Ale gdy jakiś czas potem Streep przeczytała tekst, zachwyciła się: – Mówi się, że Child kochała męża i gotowanie. A ja zrozumiałam, że przede wszystkim kochała życie. Wychodziła mu naprzeciw, nigdy nie ulegała pesymizmowi, pokonywała przeszkody.
Nazwisko Child nie było jej obce.
– Moja matka miała tylko jedną książkę kucharską – mówi. – Jej tytuł brzmiał „Nienawidzę gotować”. Mama uważała, że przygotowanie obiadu nie powinno zabierać więcej niż 20 minut. Pamiętam, że jako dziesięciolatka poszłam do koleżanki i zobaczyłam w kuchni jej babcię z dziwnym młotkiem w ręce. Powiedziała, że robi purée z ziemniaków. Myślałam, że żartuje, bo wiedziałam, że takie purée pochodzi z torebek. Niedługo potem zobaczyłam pierwszy raz program Julii Child. Miała wówczas ponad 50 lat i była pierwszą kobietą, która stała się gwiazdą telewizyjną, nie będąc aktorką ani piosenkarką. Bez sztabu stylistów, charakteryzatorek, machała przed kamerą nożami, patroszyła gęsi i ... przyciągała widzów.
Streep – podwyższona przez specjalistów od efektów specjalnych, w odstraszającej staromodnej fryzurze z krótkimi lokami – uderzająco przypomina Child. Mówi skrzeczącym, zabawnym głosem, przedłużając sylaby. Jest typową amerykańską panią domu z middle class z lat sześćdziesiątych. Kiedy pojawia się na ekranie, film nabiera kolorów.
– Meryl miała nagrane na DVD programy Child i oglądała je w garderobie podczas przerw w zdjęciach – zdradza Ephron. Sama aktorka żartuje, że na planie przeszła przyspieszony kurs gotowania. W studiu urządzono kuchnię i tam próbowała nowych umiejętności.
– Od 30 lat piekłam kury – śmieje się. – Wychodziły mi nieźle. Przyznaję, że teraz wychodzą rewelacyjnie. Generalnie jednak bardziej wierzę w swoje zdolności aktorskie niż kucharskie.
 
Gwiazda po sześćdziesiątce
I pewnie ma rację. 60-letnia Streep, laureatka dwóch Oscarów i kolekcjonerka rekordowej liczby 15 nominacji do tej nagrody, jest dzisiaj jedną z najlepszych współczesnych aktorek. Reżyserzy mówią, że potrafi zagrać wszystko, ona sama jednak protestuje:
– Określenie „wszystko” przypomina mi kryteria oceny aktora w eksperymentalnym teatrze, gdzie raz trzeba wisieć pod sufitem jak lampa, a kiedy indziej udawać nogę od stołu. Więc może „wszystkiego” nie tyle nie umiem, ile nie chcę grać. Interesuje mnie tworzenie postaci różnorodnych, niejednoznacznych, skomplikowanych. Nie miałabym ochoty skakać po ekranie z dopiętymi czółkami i udawać stworka z przestworzy. Muszę swoich bohaterów rozumieć, dlatego lubię role, których korzenie tkwią głęboko w rzeczywistości. Przyznaję, że mam wiele szczęścia. Kiedyś myślałam: „Skończę 40 lat i ludzie o mnie zapomną”. A tymczasem zbliżam się do sześćdziesiątki i pracuję nieustannie. Mam nawet wrażenie, że dzisiaj dostaję znacznie więcej ciekawych propozycji niż dziesięć lat temu.
Niezwyczajna zwyczajna baba
Urodziła się w 1949 roku w Basking Ridge. Mając 12 lat, brała lekcje śpiewu operowego i zaczęła się pojawiać w szkolnych przedstawieniach. Potem skończyła Wydział Aktorski na Uniwersytecie Yale i trafiła do teatrów Broadwayu. Na ekranie zadebiutowała w 1977 roku w „Julii”, a już rok później za rolę w „Łowcy jeleni” dostała pierwszą nominację oscarową. Potem wszystko poszło błyskawicznie. Rok 1979 – pierwszy Oscar za rolę matki-lesbijki w „Sprawie Kramerów”. Rok 1981 – niezwykła, pełna namiętności i dramatyzmu kreacja w „Kochanicy Francuza”. Rok 1982 – kolejny Oscar za film wracający do historii II wojny światowej „Wybór Zofii”, gdzie zagrała Polkę zmuszoną do najstraszliwszej decyzji – które z jej dzieci ma przeżyć.
Od tej pory Streep nigdy więcej nie dostała od kolegów statuetki, ale nominacje do Oscara zbiera nieustannie. Ma ich 15. Grała m.in. w „Ironweed”, „Pożegnaniu z Afryką”, „Pocztówkach znad krawędzi”, „Domu duchów”, „Co się wydarzyło w „Madison County”,,, „Godzinach”, „Kandydacie”, „Adaptacji”, „Ostatniej audycji”, „Wątpliwości”, „Mamma mia!”.
Jej udział w filmie to gwarancja, że mamy do czynienia z dziełem interesującym. Może być namiętna i aseksualna, piękna i szkaradna, dystyngowana i zwyczajna. Może zagrać kobietę umierającą na raka, zakonnicę, kochankę i zrzędliwą staruchę. Nie umie tańczyć, ale może zagrać, że w tanecznym kroku robi szpagat, i też się uda. Na tym polega jej aktorstwo.
Miałam okazję spotkać się z Meryl Streep kilka razy, po różnych jej filmach. Zawsze wyglądała inaczej, jakby dopasowywała się do swoich bohaterek. Po roli w „Diabeł ubiera się u Prady” opowiadała, że w życiu nie kupiłaby sobie kreacji za kilka tysięcy dolarów, ale była elegancka i zadbana jak sama Anna Wintour. Promując „Kandydata”, gdzie zagrała kobietę polityka, przypominała w sposobie ubrania i zachowania Hillary Clinton. Po „Ostatniej audycji” Roberta Altmana wydawała mi się jakby zaniedbana i bardzo zmęczona.
Streep ostro reaguje, gdy wspomina się metodę Stanisławskiego. Mówi, że nigdy się z nią nie identyfikowała. Nie szuka w sobie, stara się nie rozdzierać własnych ran, wyraźnie oddziela życie zawodowe od prywatnego. Twierdzi, że sekret jej aktorstwa leży gdzie indziej. Streep obserwuje świat bardzo uważnie. Jest inteligentna, wrażliwa, otwarta. Po „Kandydacie” opowiadała mi:
– Obserwuję ludzi sprawujących władzę. Czy zauważyła pani, że kobiety działające w polityce mają specyficzny wygląd? Noszą kostiumy w jasnych, pastelowych kolorach, bo kto głosowałby na czarnego anioła w stylu Juliette Greco? Mają krótko obcięte włosy i często dyskretne kolczyki w uszach. I specjalny uśmiech, sposób poruszania się, gestykulacji. Ale pod zewnętrzną pewnością siebie skrywają strach. Bo pracują przez całe życie, żeby osiągnąć pozycję, która pozwoliłaby im kontrolować losy świata, kraju, regionu. A kiedy ją osiągają, zaczynają rozumieć, że tak naprawdę nic od nich nie zależy. Aktor jest jak gąbka. Wchłania w siebie innych, przyswaja, a potem – kiedy jest mu to potrzebne – otwiera odpowiednią przegródkę. Panią też teraz obserwuję. Widzę, jak pani siedzi, jak się do mnie wychyla i kiedy uśmiecha. Może kiedyś będę grała dziennikarkę, która robi wywiad z gwiazdą...
Meryl Streep jest normalna. Nie stroi fochów, chętnie rozmawia z dziennikarzami. Nigdy nie miała urody kociaka ani seksbomby, więc nikt nie próbował zrobić z niej hollywoodzkiej lalki. Była zresztą na to za silna. Mówi, że tę siłę daje jej rodzina. W młodości przeżyła tragedię. Na planie „Łowcy jeleni” zakochała się w Johnie Cezale’u. Ale 42-letni aktor zachorował na raka kości. Streep niemal zamieszkała z nim w szpitalu. Po jego śmierci, w marcu 1978 roku, rzuciła się w wir pracy. Wynajęła wtedy mieszkanie od kolegi swojego brata – rzeźbiarza Dona Gummera. Gummer stał się jej najbliższym przyjacielem, potem mężem.
Mają trzy córki i syna, przez lata prowadzili spokojne życie w Connecticut, dziś mieszkają w Nowym Jorku, gdzie Streep jeździ metrem i „łazi po Manhattanie”. Nie zatrudnia ochroniarzy i lubi powtarzać, że jest „zwyczajną kobietą, która po pracy wraca do domu i prasuje mężowi koszule”. Pozwala sobie na starzenie się. Twierdzi, że nie zamierza kłaść się pod nóż chirurga plastycznego. Mówi, że nie czuje się półboginią, po prostu uprawia zawód aktorski.
Kiedy spytałam ją, czy jest zadowolona, że jej córki grają już w filmach, odpowiedziała: – Robiłam, co mogłam, by przestrzec je przed aktorstwem. Ale to toksyczny, wciągający zawód. Można dla niego zwariować.

 







 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 2 odwiedzającytutaj! Moderatorka Ania (anialek36) sierpień 2009 rok.  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja